niedziela, 31 lipca 2011

Kobieta PRACUJĄCA

Czyli słów kilka o klinice, w której pracuję. Poliklinika mieści się w dzielnicy Temka, gdzie też mieszkam. Ośrodek prowadzony jest przez zakon ojców Kamilianów. Niestety rehabilitacja w Gruzji to bardzo świeża działka, która do niedawna związana była wyłącznie z wykonywaniem masaży. Dopiero od kilku lat na Tbiliskim Uniwersytecie kształcą się tutejsi fizjoterapeuci, w związku z tym jest to rozwijającą się i kształtująca dziedzina wiedzy. Stąd – całe zamieszkanie i stąd - mój pobyt w Gruzji. Pracuję z naprawdę wspaniałymi ludźmi i nawet bariera językowa nie stanowi dla nas większego problemu… choć nie powiem jest bardzo multijęzycznie! Rozmowy toczą się i płynnie przechodzą z gruzińskiego na rosyjski, z rosyjskiego na angielski, z angielskiego na polski, a z polskiego na rosyjski… ;) Moi pacjenci to głównie malutkie dzieci, ale moja praca polega również na organizowaniu warsztatów dla fizjoterapeutów, z którymi dane mi jest pracować. Niżej zamieszczam kilka zdjęć z kliniki :)


 moje stanowisko pracy :)
wejście do budynku Polikliniki
z Natalii
 z Arturo
 z Paata
 tu się szkolimy z podwieszenia całkowitego ;)
 a tu już warsztaty pt 'exercises with fitballs' na zdjęciu Manana
 Alina, ale co tak rozbawiło Gagika? ;)
 Gvanca & Gagik



czwartek, 28 lipca 2011

CHINKALI

I stało się! Nastała ta historyczna chwila – zjadłam moje pierwsze w życiu chinkali! :) Pewnego upalnego jak zwykle popołudnia, razem z Gvancą i Sopio wybrałyśmy się do mieszczącego się przy ulicy Rustaveli - domu chinkali. Restauracja tętniąca życiem, z klimatyczną muzyką i mnóstwem ludzi. Problem był jeden, a mianowicie – ślaczki i ślimaczki zamiast liter w menu… :p Zostałam uznana za Gruzinkę, dlatego nie otrzymałam angielskiego menu, przynajmniej na początku… ;) A w karcie dań – istny zawrót głowy od ilości rodzajów chinkali. Zasadniczo każdy region Gruzji ma swoją, typową dla siebie odmianę tego dania. Co do samego chinkali to zamieszczam foto, ale tak najprościej mówiąc - to rodzaj pierożków o specjalnym kształcie i nadzieniu, które je się niczym innym jak palcami. Napiszę tak – palce lizać – dosłownie i w przenośni, a w połączeniu z zimnym piwem – żyć, nie umierać! :)

 chinkali

 Gvanca & Monika - pałaszując chinkali/ foto made by Sopio

poniedziałek, 25 lipca 2011

Polak – Gruzin dwa Bratanki?!?

Napiszę tak: coś w tym jest! Codziennie doświadczam tego, jaką sympatią darzą Polaków Gruzini. Począwszy od wszystkich nowych znajomych, z którymi pracuję, wycieczkuję się etc, poprzez ludzi spotkanych przypadkowo podczas jakiegoś spaceru czy zwiedzania, a na paniach sprzedających warzywa pod blokiem kończąc. W momencie kiedy pada magiczne – z Polski – na ustach localsów pojawia się uśmiech od ucha do ucha, pada historia o jakimś Polaku, Polce lub proste stwierdzenie, że Gruzini i Polacy to przecież przyjaciele. W związku z tym w dalszej części rozmowy pada pytanie – jak mi się podoba Gruzja, co zwiedziłam i najczęściej zadawane – uwaga, uwaga – czy jestem mężatką ;) Po udzieleniu negatywnej odpowiedzi – każdorazowo słyszę zapewnie, że w takim wypadku – nieprzyzwoicie bogatego męża znajdę w Gruzji! hahaha xD

I choć przyjaźń – przyjaźnią, to poszanowanie religii i tradycji – swoją drogą. W związku z tym próba wniknięcia do cerkwi w nieodpowiednim stroju może zostać odnotowana przez pana pilnującego ładu i składu w obrębie świątyni, a wtedy nawet bycie Polką nie pomoże… :P  I pisząc  nieodpowiedni strój wcale nie mam na myśli skąpego czy typowo turystycznego ubrania. Kobieta przekraczająca próg prawosławnej świątyni powinna być ubrana w spódnice lub sukienkę oraz powinna mieć głowę przykrytą chustką. O ile przy wejściach do cerkwi leżą czasem chusty, tak ze spodniami czy szortami może być już większy problem… :P Naturalnie nie we wszystkich świątyniach jest aż tak restrykcyjnie, aczkolwiek może się zdarzyć, że trzeba będzie poczekać na zewnątrz – mi się zdarzyło…. :P

Na koniec zamieszczam Wam kilka zdjęć z wyprawy do malowniczego miasteczka Mccheta :)

 Mccheta
 katedra Sweti Cchoweli w Mccheta
 św. Nino - patronka Gruzji
 Monastyr Dżwari
 dobry interes nie jest zły ;)
foto by Gvanca
widok ze wzgórza przy monastyrze Dżwari

czwartek, 21 lipca 2011

Gaacie & Tbilisi by night

Jako że Tbilisi to 1,3 milionowa metropolia to poruszanie się po mieście może stanowić problem, typowo kobiecy problem… :P W związku z tym słów kilka o transporcie. Najpopularniejszym środkiem transportu, poza własnym samochodem rzecz jasna – są marszrutki  (mikrobusy), którymi można dotrzeć niemalże wszędzie. I wszystko byłoby pięknie, gdyby istniały jakieś rozkłady jazdy czy przystanki…, albowiem marszrutki jeżdżą według tajemniczych, sobie tyko znanych rozkładów, a zatrzymują się tam, gdzie akurat chcą wysiąść lub wsiąść pasażerowie. Magicznym słowem, które sprawia, że kierowca zatrzyma się, aby nas wysadzić jest: gaaciere, przerobione przez tutejszych Polaków na zwyczajne GAACIE ;)

Można również poruszać się dwiema liniami metra, które jak to na linie podziemnego metra przystało – w niektórych momentach wychodzą na powierzchnie… :P A wszystko to sprawka ukształtowania terenu! Na całe szczęście od pewnego czasu, nazwy przystanków czytane są nie tylko w języku lokalnym, ale również po angielsku.

A teraz z innej beczki - mianowicie: Tbilisi by night :) I tu stwierdzenie: żadne inne miasto nie ma w sobie tyle ciepła i uroku, co Tbilisi nocą. Jego panoramę można podziwiać z różnych miejsc, ale miejscem szczególnym jest góra Mtatsminda, na której znajduje się pięknie oświetlona wieża telewizyjna – jeden z symboli Tbilisi. Poza tym, na placu obok wieży mieści się kapitalny park rozrywki, multum bajecznie oświetlonych alejek oraz tutejsze „London Eye”, które w niczym nie ustępuje oryginałowi :) Zresztą oceńcie sami… A widok z góry – boski!!! Ale żeby nie było tak cukierkowato – po dawce tak nieziemskich krajobrazów, wracając alejką na parking można… - natknąć się na dosyć pokaźne stadko tutejszej szarańczy… ;)

 marszrutka
 przy metro / foto by Wojtek
Tbilisi nocą, widok z góry Mtcaminda 

poniedziałek, 18 lipca 2011

GAMARDZIOBA!

Znaczy się Dzień Dobry! Oraz definitywnie oznacza, że Brunetka zaczęła zapamiętywać pojedyncze gruzińskie słówka! Choć na co dzień komunikuje się jedynym i niepowtarzalnym angielsko-rosyjskim :D

Dwa słówka na temat gruzińskiej policji. Odkąd w Gruzji przeprowadzono wielką reformę policji i wierzcie lub nie – skutki tej reformy widać jak na dłoni – na patrole policyjne można natknąć się na każdym kroku. A jeśli spacerując jakąś tbiliską uliczką zobaczycie całkowicie przeszklony budek, to będzie to nic innego jak posterunek lokalnej policji, przeszklony za znak wyeliminowania korupcji. Funkcjonariusze są natomiast bardzo mili, szczególnie dla turystów – tak więc w sytuacji zatrzymania przez gruzińskich policjantów – turystyczny, ładny uśmiech i powinno się skończyć na upomnieniu ;) Sprawdzone… :P

Z nowości – gruziński chlebek – niebo w gębie, na zdjęciu poniżej. Poza tym załączam Wam trochę mojej szarej?!? codzienności! BTW - Pozdrowienia dla Wszystkich piszących maile, smsy, wiadomości na gg, skypie, fb i gdzie się tylko da… :P jak i dla Wszystkich nowych, tutejszych Znajomych z podziękowaniem za tak świetne przyjęcie!!! Dzięki Wam WSZYSTKIM aklimatyzacja Brunetki na Magicznym Zakaukaziu przebiega jak przebiegać powinna :)

 gruziński chlebek - czyli puri
 w Poliklinice - wśród fizjoterapeutów :)
 moja dzielnica - Temka
 arbuzy i melony - do kupienia na każdym możliwym kroku
 i stragany, które uwielbiam
 a na koniec Brunetka, Sameba i panowie Gruzinii, fot by Wojtek M. lub Zakro Z. - nie pamiętam ;)

sobota, 16 lipca 2011

Do ZAKOCHANIA 1 dzień!

W Gruzji oczywiście :) Pierwsze wrażenia – cudnie, gorąco, międzynarodowo, magicznie.  

To co mnie urzekło – to magiczne widoki. Ogromne Tbilisi otoczone koroną gór nie może się nie podobać! A miejsca takie jak: stare Tbilisi, twierdza Narikała, Metechi, Sameba trzeba po prostu zobaczyć. Mając na uwadze, żeby nie wdepnąć w jakiegoś jadowitego węża wylegującego się obok ścieżki, kiedy się np. zwiedza twierdzę Narikała…  Spokojnie – nie wdepnęłam, ominęłam szerokim łukiem, a że jest jadowity dowiedziałam się kilka metrów dalej…. :P

Kipiące życiem uliczki, z trąbiącymi z każdego, możliwego powodu samochodami i ludźmi przechodzącymi przez ulice jak im się żywnie podoba to właśnie Tbilisi. Co prawda nie widziałam zbyt wielu przejść dla pieszych, ale po co - skoro każdy i tak przechodzi tam, gdzie mu najbardziej odpowiada?!? :) W dodatku samochody prowadzone w chaotyczny sposób oraz nieustanny dźwięk klaksonów, których używa się tutaj w każdym możliwym celu – nie tylko żeby kogoś upomnieć, ale także ostrzec, pozdrowić, zwrócić na coś uwagę. Mimo wszystko Miejscowi twierdzą, że jest tutaj o wiele mniej wypadków niż np. w Polsce :)

Nowe smaki: chaczapuri – pyszności, ponoć nieporównywalne z tymi robionymi w Polsce, nie wiem – bo w Polsce nie jadłam,  natakhtari – tutejsze piwko oraz figi jedzone prosto z drzewa to jest to :) Przede mną degustacja maconi oraz słynnych gruzińskich win! ;) Oczywiście prosto z krowiego rogu, żartuje - póki co kupiłam gliniany :)

To by było na tyle mojej pierwszej relacji z kraju, w którym Mama znaczy Tata… :) A więcej na temat języka gruzińskiego, jak się cokolwiek podszkole ;)



 Twierdza Narikała
 widok na Tbilisi
 Sameba
 plac koło cerkwi Sameba
 ulica Rustawelii
 ulica Rustawelii
 pocztówka z Gruzjii :D